szukaj
Wyszukaj w bazie
Księży i Kościołów

Święta u Hallerów – Chodkiewiczów i Tomickich

Paweł Osikowski / 21.12.2018


Hallerowie, Chodkiewiczowie, Tomiccy – to nazwiska, o których czytujemy w szkolnych podręcznikach historii Polski. Gen. Józef Haller to jeden z twórców niepodległości II RP, z 1918 r. Nawiasem mówiąc warto wspomnieć tu i o gen. Stanisławie Hallerze, zamordowanym w Katyniu. Żeby trafić do Chodkiewiczów, trzeba sięgnąć nieco dalej do dziejów Polski, bo do przełomu XVI i XVII w. i do hetmana Chodkiewicza, wojny o Inflanty, bitwy pod Kircholmem, wyprawy moskiewskiej, czy obrony Chocimia. Na Tomickich natrafimy jeszcze wcześniej, bo w XV w., dzięki Piotrowi Tomickiemu biskupowi przemyskiemu i krakowskiemu, i sekretarzowi królewskiemu. Wróćmy jednak do stołu wigilijnego Anno Domini 2018, bo to nas przywiodło do domu Krystyny z Chodkiewiczów i Cezarego Hallera de Hallenburg, i posłuchajmy ich świątecznych wspomnień.


– Po wojnie cała nasza bliższa i dalsza rodzina, podobnie jak większość ziemian, Hallerowie, Tomiccy, Oskierkowie, Mecherzyńscy, Niemojescy, Rostworowscy, Mielczarscy, Skawińscy i wielu, wielu innych pozbawieni przez władze komunistyczne swych rodzinnych domów, mebli, sprzętów i pamiątek, a nawet środków do życia, zmuszonych zostało do tego, by kultywować swe tradycje w bardzo przeważnie improwizowanych warunkach. – Opowiada Barbara Haller de Hallenburg-Ilg – Nakazami pracy przeniesieni zostali w obce miejsca, z dala od bliskich, przyjaciół, bez prawa powrotu. Przyszło im żyć w bardzo trudnych warunkach mieszkaniowych i materialnych. Mimo tych ograniczeń i szykan przez wszystkie te lata, przechowali wiarę, wartości ducha i polskie tradycje.

Zdzisław Tomicki, brat naszej Mamy – wspomina Cezary Michał Haller – podobnie jak wielu byłych Ziemian na „ziemiach odzyskanych” kierował Państwowym Gospodarstwem Rolnym, we wsi Poniszowice pod Gliwicami. Wraz ze swoją Matką a naszą Babką Marią z Mielczarskich Tomicką, z dala od władzy „ludowej” i partii (PZPR), stworzyli cudowne centrum życia rodzinnego z atmosferą i zwyczajami przedwojennego dworku.

Wszystkie ferie i święta spędzaliśmy w Poniszowicach, które przenosiły nas w inny świat, epokę i klimat. Zapominaliśmy tam o otaczającym komunizmie, prześladowaniach. Dom byłego niemieckiego rządcy, w którym mieszkała teraz Babcia z Wujem był duży i gościnny. W święta „pękał w szwach”. Z pobliskiej stacji bryczkami przyjeżdżała bliższa i dalsza rodzina. Do dziś pamiętamy zapach koni i skrzypiące po śniegu płozy oraz tę wielką radość, że już za chwilę będziemy w domu w Poniszowicach. Częstymi gośćmi bywali tu także w owym czasie Anna i Karol Haller, rodzeństwo Generała Józefa Hallera.

U Hallerów/ fot. Arch. rodzinne

W okresie Świąt jedyną w swoim rodzaju radość sprawiały wszystkim paczki od niego przysyłane z Londynu – z prezentami, z pysznym marcepanem – dodaje Barbara i dalej wspomina. – Święta w Poniszowicach były wspaniałe, rodzinne, iście „przedwojenne”. Babcia zajęta była przygotowaniami dań wigilijnych, które trafiały do spiżarni – zawsze zamykanej przez Babcię na klucz (przed łakomstwem dzieciarni), z którym się nie rozstawała. Dzieci w pokoju stołowym robiły ozdoby na choinkę z wydmuszek oraz lepiły z kolorowego papieru długie łańcuchy. Za oknem zwykle padał śnieg. Chwilą najważniejszą była oczywiście uroczysta wieczerza wigilijna, poprzedzona łamaniem się opłatkiem, do której zasiadaliśmy w momencie pojawienia się pierwszej gwiazdy, symbolu gwiazdy betlejemskiej.

Świąteczny, duży stół nakryty był białym obrusem z siankiem pod spodem i zastawiony półmiskami z dwunastoma, tradycyjnymi daniami. Każdy miał wyznaczone swoje miejsce przy stole. U szczytu stołu zasiadała Babcia, nestorka rodziny. Dzieci przy stole musiały być bardzo grzeczne, nie było mowy o grymaszeniu czy wtrącaniu się do rozmów dorosłych. Dania wigilijne były co roku te same. Najważniejsze z nich to wspaniały barszcz na grzybach z uszkami, karp w różnych postaciach: w galarecie, pieczony, smażony, z wody w szarym sosie, rozmaite sałatki, kompot z suszu, strucle z makiem i chałwą, piernik i mak z bakaliami.

Po wieczerzy były prezenty pod wysoką do sufitu choinką, pięknie ubraną, z prawdziwymi świecami. Następnie Babcia siadała do pianina i śpiewane były kolędy. A o północy, opatuleni szliśmy po skrzącym śniegu na Pasterkę do uroczego drewnianego, XII- wiecznego kościółka, gdzie czekał na nas ksiądz proboszcz. Przedwojennym zwyczajem zajmowaliśmy tu „nasze” ławki na balkonie.

Dzisiejszym ośrodkiem życia rodziny jest gościnny dom Michała i Krystyny z Chodkiewiczów Hallerów. Rodzina Chodkiewiczów wzbogaciła świąteczne potrawy o smakołyki z Kresów, np. kutię.

Wszystkie zwyczaje i klimat świąteczny staramy się pieczołowicie kultywować do dziś – opowiadają Państwo Hallerowie. – Bowiem jako nieliczni, z urodzonych już po wojnie, dzięki właśnie Babci, Wujowi i Poniszowicom poznaliśmy na „własnej skórze” atmosferę ziemiańskiego dworku. Wielka szkoda, że ta piękna polska tradycja powoli zanika. Chociaż mimo wszystkich trudności, często w mniejszym gronie w wielu polskich domach pamięta się o tradycji i przekazuje się ją następnym pokoleniom, zwłaszcza, że po upadku komunizmu, bywa że mieszkamy w nowych, znowu własnych domach.

Trzeba jednocześnie ten czas Bożego Narodzenia spędzać nie tylko w gronie najbliższych, musimy – jak dawniej – pamiętać zawsze o tych, którzy są sami, aby znaleźli miejsce przy naszym stole.