szukaj
Wyszukaj w bazie
Księży i Kościołów

Czas „żółtych kamizelek”

Paweł Osikowski / 30.12.2018


Czy to podsumowanie przeszłości, pod koniec roku 2018 czy zapowiedź przyszłości i roku 2019? – zastanawiają się pewnie przestraszeni politycy wszelkiej proweniencji, bankierzy i dziennikarze mainstreamowi. Ja nie wiem, ale fenomen buntu ubożejących, pozbawianych wolnego głosu na pewno nie wypalił się jeszcze, bo bieda, obłożona dodatkowo coraz wyższymi podatkami i brak nadziei na wyjście z impasu wciąż mają się w otaczającym nas świecie nad Sekwaną… świetnie.


Trzeba jednak zacząć od przypomnienia, że wszystkiemu winna jest oczywiście Unia Europejska, która parę lat temu zmusiła kierowców i innych użytkowników miejsc publicznych do obowiązkowego posiadania żółtych, odblaskowych wdzianek, żeby było ich widać, w razie niebezpieczeństwa. No to wzięli to na poważnie i zaczęli ich teraz używać… zgodnie z przeznaczeniem – zagrożenia egzystencji. Nie można też zapominać, że gdyby współczesny „Jupiter” – prezydent Francji Macron zareagował w odpowiednim momencie, czyli na samym początku protestów, wycofując się z podwyżek akcyzy na paliwa, mógłby wciąż jeszcze dzisiaj kreować się na przywódcę postępowej Europy, i spać spokojnie. Niestety mleko się wylało a król okazał się… nagi, chociaż namaszczony przez bankowe lobby, i Angelę Merkel.

pixabay

Przechodząc jednak do poważniejszej tonacji, wszak „rewolucja” na prawdę zajrzała w oczy Republice, trzeba stwierdzić, że zjawisko niewydolności ekonomiczno-społecznej Europy unijnej, w jej strefie „euro” zwłaszcza nie jest wynalazkiem nowym, żeby wspomnieć Grecję, Hiszpanię, a ostatnio Włochy i Austrię. Oczywiście specjaliści od „populizmu” zwalą zaraz większość win na ciemny lud, ale nie wolno jednak zapomnieć też i o uwolnieniu się swojego czasu spekulatywnego kapitału wszelkiej maści spod państwowej kurateli, co skutkuje obecnie niewyobrażalnym zadłużaniem się u zglobalizowanych lichwiarzy całych, najbogatszych nawet społeczeństw, jak Francja czy Włochy, czemu instytucjonalna Unia czyli Bruksela jakby sprzyja, swoją niewydolnością i przyzwoleniem. Całe narody, pozbawione jakiejkolwiek nadziei i przewidywalnej perspektywy wydobycia się z astronomicznych długów swoich państw wobec tzw. komercyjnych, międzynarodowych instytucji bankowych, popadają w marazm, immobilizm, zwłaszcza, że proponowane im zaradcze metody są tylko dreptaniem w miejscu i zmuszaniem do dalszego zaciskania pasa, życia na kredyt bez szans na radykalną poprawę czy odmianę, nawet w przyszłych pokoleniach, i na emeryturach, bo dług wciąż rośnie. Tak się właśnie dzieje we Francji Macrona, którego jedynym remedium na postępującą pauperyzację buntującego się dziś społeczeństwa jest dalsze zadłużanie go. Żadnych pomysłów na radykalne, wizjonerskie, a nie tylko kosmetyczne, pozorowane przemiany ekonomiczne, żadnego Planu Marshalla. A bez tego ani we Francji, ani w całej Unii, zwłaszcza tej „walutowej” lepiej, w możliwej do przewidzenia przyszłości, nie będzie, bo być nie może. Przeciwnie, każda próba wyjścia z zaklętego kręgu niemożności, jak w Grecji, czy obecnie we Włoszech jest twardo przez Brukselę torpedowana.
Przyjezdni z minionej epoki i krajów, które uciekły ze zniewolenia i nędzy demoludów, widzą to może trochę lepiej, bo przeszli przez trochę jakby podobny stan zapaści i depresji wspólnotowej świadomości. Zachowując więc wszelkie proporcje, konteksty i konotacje, jak widzę dzisiaj determinację, ufny a naiwny trochę entuzjazm francuskich „żółtych kamizelek”, które – pozbawiane przez rządzących resztek euro-groszy, resztek złudzeń – mają wreszcie dosyć potulnego godzenia się na nędzę, na kolejne wyrzeczenia i milczącą polityczną poprawność, „policzyły się” nagle na społecznościowych forach i zaczęły wychodzić na ulice, na skrzyżowania, zaczęły organizować się w niezależne społeczeństwo obywatelskie, w nowe struktury, przyszłe, młode „elity” – niezależne od skostniałego, oficjalnego reżimu politycznego, koncesjonowanych partii politycznych, demokracji i central zbiurokratyzowanych związków zawodowych – to pachnie mi to trochę podobnie jak Solidarność. Nieśmiała, bez naszych doświadczeń, z obawami, że ich ruch zostanie przywłaszczony przez politykierów „ancien regimu”, ale artykułują swoje pierwsze „polityczne”, obywatelskie żądania i postulaty – w kraju demokracji… republikańskiej poprawności, bo nie reprezentatywności przecież.
Jest to zjawisko socjologiczne niespotykane we Francji, przynajmniej od 50 lat. Czy im się uda uzyskać coś więcej niż „po stówie” – z własnych podatków, na uciszenie, żeby nie powiedzieć na zatkanie gęby? Trudno wyrokować, bo oni nie mają przecież za sobą lat oporu wobec totalitarnego reżimu, „konspiracji we krwi”, ich nędza jest też pojęciem relatywnym, choć przecież realnym. Na dodatek władza robi bardzo wiele żeby ich zdyskredytować, z prewencyjnymi aresztowaniami włącznie i przypisywaniem pospolitych przestępstw, z gloryfikowaniem aparatu bezpieczeństwa, z obliczaniem strat w wyniku manifestacji (a nie pauperyzującej polityki Macrona) idących w miliardy, żeby zohydzić. Skąd my to znamy?
Wiele już jednak zostało wyartykułowane, począwszy od „Macron demission”, poprzez RCI (referendum inicjatyw obywatelskich) czy dyskusje o tematach dotychczas tabu w przestrzeni publicznej – jak np. emigracja. Toteż nawet jeżeli jeszcze nie będzie to jeszcze francuska wiosna 2019, to Francja nie będzie już taka sama jak bez „Gilets jaunes”.